Chciałabym zaufania zrodzonego z pewności.
Miłości dawanej bez żadnych oczekiwań.
Słów łagodnych, ciepłych, wspierająych.
Chciałabym szczerości wobec samego siebie.
Autentyczności spojrzenia.
Rozmów trwających godzinami, gdy wiem, że jest tu przestrzeń na moje łzy, uczucia i emocje.
Chciałabym, by było dobrze, spokojnie, łagodnie.
To już się dzieje. Wykolejamy się, by wstać silniejszymi.
Potykamy się, by wyciągnąć wnioski.
Boli nas, byśmy mogli coś zrozumieć.
Już dzisiaj wiem, że zbawienie jak i koniec świata nie nadejdą nagle.
One będą kiełkowały powoli, kłębiły się w nas, buzowały pod powierzchnią.
A my codziennie będziemy stawać rano przed lustrem z pytaniem – czy skoro mam w sobie siłę, by upaść, mam też tę, które pozwoli mi wstać?
I zaczniemy kochać silniej i bardziej otwarcie, w to chcę wierzyć. Trwać stabiniej, dostrzegać to, co ważne, pozwalać sobie na obecność. Na miłość do samego siebie, bowiem zrozumiemy, że bez niej nie będziemy mogli nic zdziałać i pojawiać się będzie tylko coraz większa krzywda.
W to wierzę, tego sobie życzę. To w sobie odkrywam.












