Akty

Martyna


Ile razy już płakałam, ile razy nie wierzyłam, że stres i ciemne chmury miną. Ile razy nie pozwalałam sobie na to, by się załamać, by upaść. Bo przecież zawsze trzeba przeć do przodu, działać, robić rzeczy, nie tracić ani minuty. 

Ostatnia jesień jednak kazała mi zwolnić. Było tak źle, że nie miałam już dokąd uciekać. Nie pozostało nic innego jak zatrzymać się, wyprostować plecy i spojrzeć Ciemnemu prosto w oczy. 

To wtedy po raz kolejny dotarło do mnie, że niekiedy nie da się ot tak rozwiązać problemu, obojętnie jak ciężką pracą. Niekiedy nie ma rady, trzeba się poddać procesowi. Pozwolić, by żwir rozrywał policzki, kolana ścierały się od upadków, a oczy wysychały od wypłakanych łez. 

Czasami, dopiero wtedy, gdy pozwolimy sobie poczuć to wszystko trudne, co w nas buzuje, możemy nabrać powietrza do płuc i iść dalej. 
Co rusz te najtrudniejsze chwile najbardziej hartują, uczą, każą zmieniać plany – które ostatecznie nigdy nie zawodzą. 

Po zanurkowaniu w głębiny, mroczne, trudne, pełne ciosów i wyzwań, wracam na powierzchnię silniejsza, mądrzejsza, pokorniejsza. O jedną niepotrzebną maskę lżejsza. O jedną zdartą z siebie warstwę bliższa prawdy. 

I znowu pokornie chylę głowę i wiem, że w najbliższym czasie nie będę uciekać, pamiętając tę lekcję. Że będę chciała tym trudnością stawić czoła i je zrozumieć, że niekiedy trudy są dużo potrzebniejsze niż radości. Że to dzięki nim mogę wzrastać i stawiać się człowiekiem, którym chcę kiedyś być. 

Dodaj komentarz