Nie znam Cię, nie wiem, kim jesteś ani skąd pochodzisz. Czym zajmujesz się na co dzień, ile zarabiasz, co Cię złości, a co smuci. Czy masz dzieci czy książki i psa. Czy jesz śniadanie czy dzień zaczynasz tylko od kawy. Nie wiem też, o czym śnisz i jakie są Twoje marzenia.
Wiem jednak, że czujesz, tak samo jak ja i każdy inny człowiek, choć nie każdy umie mówić o tym głośno. Wiem, że czasami płaczesz, wtulona w poduszkę i głośno śmiejesz się z nieśmiesznych żartów, by komuś, kogo lubisz, było miło. Wiem, że ktoś Cię zranił, tak samo jak mnie i chyba każdego z nas. Wiem, że życie czasami bardzo Cię kocha, a niekiedy czujesz, że ma Cię ono za nic. Wiem, że się boisz.
Wiem też, że są dni, gdy naprawdę nie znosisz siebie. Może nawet nienawidzisz. Wiem, że to jest silniejsze od Ciebie i mimo prób, od wielu lat nie udaje Cię się pokonać tego uczucia. Tylko… może wcale nie trzeba z nim walczyć? Może trzeba je przytulić? Uznać, rozumieć, zobaczyć, skąd się wzięło i dokąd prowadzi?
Każdy z nas ma wybór. Możesz być swoim poczuciem winy i mieć siebie za nic. Możesz też zdecydować, że nie chcesz tak żyć, wyciągnąć wnioski i iść dalej. Możesz obwiniać się za przeszłość, a możesz ujrzeć błędy, które popełniłaś i dzięki temu mądrzejsza wstać z kolan, nie wchodząc po raz kolejny do tej samej rzeki. Możesz winić się za zranienie uczuć innych, a możesz zrozumieć, że oni dzięki temu będą silniejsi i mądrzejsi, jeśli tylko będą potrafili tak na to spojrzeć. To już zależy od nich. Możesz całe życie słyszeć tylko to, co złe o sobie, a możesz pomyśleć, co jest celem, dla którego tu trafiłaś. I jeśli uważasz, że komuś robić krzywdę, to nie roztrząsać tego co dnia, tylko przestać to robić, zmieniając swoje postępowanie. Zamiast tkwić w tym, co już było, skupić się na tym, co będzie.
Ja tak potrafię. Inaczej już nie chcę, w innym wypadku życie za bardzo by bolało. Każdą porażkę traktuję jako naukę. Każdy błąd jest dla mnie jasnym wskazaniem „tego nie powtarzaj”. Każde zranienie służy mi jako kamień milowy rozwoju. Dziś jestem w punkcie, w którym wiele rzeczy bardzo mnie boli i gdy o nich myślę, nie mogę oddychać. Dlatego myślę o nich jeszcze więcej, zadając sobie pytanie, co konkretnie powoduje to poszarpanie uczuć i myśli, szukam przyczyny, zagłębiam się w ten ból, by go zrozumieć, bo gdy już pojmę, będę mogła znaleźć na niego remedium.
Nie wierzę w to, że nie można podnieść się z kolan. Nie wierzę w to, że jakiekolwiek dusze schodzą na Ziemię, by roztrzaskać się bezpowrotnie. Nie wierzę w to, że coś może nas złamać do końca. Że dostajemy problemy, na które nie jesteśmy gotowi. Nie chcę w to wierzyć. Nie ma we mnie na to zgody. Może to dlatego, że gdy rozmyślam o istocie samobójstwa, jawi mi się to jako doraźna ulga, ale tragedia dla duszy w szerszym aspekcie. I dlatego wierzę, że naszą rolą jest rozwój, a nie upadek. Będę trwać przy tym stanowisku, choćby była to ostatnia brzytwa na morzu rozbitków.
Zaklinam Cię, bądź dla siebie dobra. Walcz. Uwierz. Nasz umysł i dobre myślenie jest jak mięśnie – trzeba je konsekwentnie ćwiczyć, by mogły funkcjonować. Daj sobie szansę.
PS. Bo w życiu chodzi o to, by dla kogoś żyć, a nie dla kogoś umierać.













