Mówię to sobie od tygodnia. Masz prawo czuć się źle w swoim ciele. Masz prawo nie być z niego zadowolona. Masz prawo chcieć coś zmienić.
Uśmiecham się do siebie. Moją zmianą była więc chęć stanięcia nago przed lustrem i pomasowanie brzucha, który ostatnio odstaje, jest wzdęty, a ja czuję się obła.
Moją zmianą było zaakceptowanie siebie taką jaką jestem, pogłaskanie się po głowie, przytulenie nienawiści do serca. Było powiedzenie sobie po raz pierwszy parę lat temu w takim momencie „no i co z tego, że brzuch odstaje? Przecież to ludzkie. Jem jak jem, to nie mogę oczekiwać cudów. I to jest w porządku, i ja to przyjmuję w pełni”.
Mogę mieć gorszy czas, mogę nie czuć się ze sobą w stu procentach dobrze, mogę mieć swojemu ciału wiele do zarzucenia. To jest ok.
Dziś już wiem, że takie chwile mijają, a gdy trwają, nie chcę dać złości na wygląd dojść do głosu.
Nie chcę poświęcać uwagi rozważaniom na temat tego, jak wyglądam, ile ważę, co jest jędrne, a co nie. Naprawdę, mam w życiu ciekawsze rzeczy do robienia. Wolę zamiast tego zaparzyć sobie smaczną herbatę, wziąć psice na spacer nad fiord, pojechać na wycieczkę, sięgnąć po aparat i zaprosić kogoś na sesję.
Mam ochotę eksplorować życie, wspólnie z moim odstającym brzuchem pęczniejącym po nadmiernej ilości słodkich bułek. Chcę wspólnie z nim kąpać się w morzu, chcę czuć zapach świeżo skoszonej trawy, pić świeży sok z jagód, zanurzać palce głęboko w wilgotnej ziemi.
Chcę kochać wszystkie te moje sztucznie wytworzone przez system niedoskonałości. Krostki na brodzie, suchą skórę na kolanach, cellulit. Swoją drogą, czy to nie ciekawe, że z czegoś na wskroś naturalnego utworzyliśmy sobie wroga? Jakbym nie miała wystarczajaco wielu powodów ku temu, by walczyć z absurdem świata.





















